czwartek, marca 26, 2015

Maybelline Lasting Drama Gel Eyeliner

Nie wyobrażam sobie makijażu bez użycia eyelinera. No... może tylko kiedy mam na 6 rano do pracy, to zadowalam się samym tuszem do rzęs.;) Dziś chciałabym Wam przedstawić chwalony przez zagraniczne, jak i nasze rodzime blogerki, żelowy eyeliner z Maybelline. Czy sprawdził się również u mnie? Zapraszam do lektury...


Eyeliner kosztuje 27zł za 3g. W zestawie dołączony jest pędzelek, nie przypasował mi on do robienia kresek, ale za to dobrze sprawdza się przy nakładaniu pomadek. Opakowanie mi się podoba, prezentuje się o wiele lepiej niż plastikowe słoiczki, jak np. w Inglocie.
Gama odcieni jest o wiele uboższa, niż za granicą. Oprócz czarnego, dostępny jest jeszcze fiolet, ale czytałam na blogach, że jakościowo jest o wiele gorszy, jakby to były dwa zupełnie inne produkty.



Konsystencja eyelinera jest bardzo fajna, kremowa. Łatwo nabiera się na pędzelek i gładko aplikuje się na skórze. Czasami lubi zbijać się w malutkie grudki, bywa to trochę problemowe, jeśli robimy cienką kreskę, bo eyeliner bardzo szybko zastyga na oku i ciężko zrobić poprawki.
Niestety zdarza mu się odbijać na górnej powiece, co dyskwalifikuje go i nie będzie z tego miłości. Udało mi się zredukować to odbijanie do minimum. Przytrafia się to rzadziej, kiedy nałożę go w mniejszej ilości, czerń nie jest wtedy też tak bardzo intensywna.
Dziwi mnie fakt, że mimo, że szybko zasycha na powiece, to i tak się odbija. Nie jestem posiadaczką tłustych powiek, więc nie wiem od czego to zależy.



Nie jest to zły produkt, świadczy o tym ilość pozytywnych recenzji na blogach. Nie jest to produkt dla mnie, a szkoda, bo zapowiadało się fajnie. Potrzebuję eyelinera przy którym nie będę co chwilę zerkać w lusterko, czy przypadkiem nic mi się nie rozmazało czy odbiło.

Moje poszukiwania idealnego eyelinera wciąż trwają. A Wy macie swoich ulubieńców w tej kategorii?

wtorek, marca 24, 2015

MAC Studio Careblend

Puder Studio Careblend jest moim MACowym "pierworodnym". Gdy dojrzałam emocjonalnie i finansowo, żeby przeskoczyć na wyższą kosmetyczną półkę cenową, nadarzyła się wizyta w stolicy. Oczywiście najbardziej ucieszyła mnie możliwość zakupów w MAC. Nieśmiało przekroczyłam progi tego przybytku i zaczęłam się rozglądać. Nie wiedziałam czego chcę, od czego zacząć przygodę z tą firmą. Miła Pani zaczepiła mnie standardowym pytaniem "W czym mogę pomóc?". Porozmawiałyśmy chwilę, Pani zadała kilka pytań, pokazała mi kilka produktów i w końcu stwierdziłam, że chcę puder.

Skusiłam się na Studio Careblend ponieważ Pani powiedziała, że jest idealny dla suchej skóry, bo w składzie posiada oleje i masło shea i przez co nie podkreśla żadnych suchych skórek. Jest niewidoczny na twarzy, ma miałką, niemalże kremową konsystencję, przez co też się nie pyli.






Za 10g pudru zamkniętego w solidnym, czarnym, plastikowym opakowaniu zapłacić trzeba 108zł. Cena może trochę odstraszać, ale jest cholernie wydajny. Do pudru dołączony jest również puszek, ale o nim się nie wypowiem, bo go nie używałam.


Studio Careblend jest dostępny w 8 odcieniach, oczywiście wybrałam dla siebie najjaśniejszy odcień "Light". Na początku bałam się, że może być on trochę za ciemny, ale pięknie się dopasowuje. Efekt jaki daje na twarzy określiłabym jako delikatny mat. Wygląda bardzo naturalnie. Na mojej twarzy mat trzyma się do 6 godzin.
Jeśli chodzi o krycie, to producent twierdzi, że pudrem tym można uzyskać od lekkiego do średniego krycia. Czy to prawda? Nie wiem, nie nakładałam go na twarz w takiej ilości, żeby uzyskać krycie większe niż lekkie.



Puder ten stał się moim ulubieńcem od pierwszego użycia. Cieszę się, że się na niego zdecydowałam i nie okazał się bublem, bo mogłoby mnie to zrazić do dalszego poznawania produktów tej marki.

Lubię pisać o produktach, które są w moim odczuciu dobre, o moich ulubieńcach. O bublach staram się jak najszybciej zapomnieć, wyrzucam lub posyłam dalej z nadzieją, że komuś innemu przypasują. I stąd moje pytanie, lubicie czytać negatywne recenzje? Co sądzicie o blogach, na których pojawiają się tylko pozytywne opinie?


xoxo

niedziela, marca 15, 2015

Inglot, AMC, Pure Pigment Eyeshadow 85, 35, 30

Lubię Inglota. Lubię róże z Inglota. Lubię eyelinery z Inglota. Lubię cienie do powiek i to, że sami komponujemy sobie paletę. Od niedawna polubiłam również pigmenty z Inglota.
Mój pierwszy pigment zdobyłam w drodze wymiany. Przypadł mi do gustu na tyle, że dokupiłam inne kolory.

85, 35, 30

Moim najświeższym nabytkiem jest piękny nr 85. Brązowy z zielonymi drobinkami, czasami widzę też tam odrobinę niebieskiego, wszystko zależy od światła. Można nim zrobić cały makijaż, nakładając na mokro kolor będzie bardziej intensywny. Jest cudny, i chyba nie tylko ja doceniam jego piękno, bo co chwilę jest wyprzedany.


Numer 35 to jaśniutki,chłodny fiolet mieniący się na złoto. Idealny do wykończenia makijażu oka. Przez to, że jest taki jasny, nie zmienia za bardzo koloru nałożonych już cieni, ale dodaje wielowymiarowego błysku.


30 to mój pierwszy pigment w kolekcji, bardzo jasne złoto. Jego konsystencja różni się od dwóch wyżej przedstawionych kolegów. Jest miałki, łatwiej go zaaplikować na powiekę. W słoiczku wygląda niepozornie, dopiero roztarty pokazuje swoje piękno. Najczęściej używam go w wewnętrznym kąciku oka lub na jakiś beżowy cień, żeby choć trochę przełamać nudę na powiece. Zdarzyło mi się również użyć go jako rozświetlacza, ale trzeba uważać, bo łatwo można z nim przesadzić.


Za 2g pigmentu zapłacimy 30zł. Nie jest to mało, ale pigmenty te są cholernie wydajne. Niemożliwością jest (przynajmniej dla mnie) wykończenie go przed upłynięciem daty ważności(18 miesięcy), dobrą opcją jest kupowanie pigmentu na pół np. z koleżanką.
Słoiczki wykonane są z twardego, grubego plastiku, przeżyły kontakt z podłogą. 

"Słocze"

Używałyście pigmentów z Inglota? Macie swoich ulubieńców?

xoxo

środa, marca 11, 2015

Poshe vs. Insta-Dri

Chyba każda lakieroholiczka nie wyobraża sobie manicure bez tzw. Topa. Top Coat'y mogą być np. matujące, z drobinkami i przyśpieszające wysychanie. I właśnie o tych "przyśpieszaczach" chcę dzisiaj napisać. Lakiery takie mają zabezpieczyć lakier kolorowy, przedłużyć jego trwałość i co najważniejsze właśnie przyśpieszyć wysychanie lakieru. Bo wiadomo co się dzieje, gdy tylko skończymy malować paznokcie...

Top Coat'y ułatwiają życie. Teraz nie muszę planować malowania paznokci i siedzieć kilka godzin w bezruchu, uważając na to żeby przypadkiem czegoś nie dotknąć i nie zniszczyć manicure. Wcześniej używałam kropelek, wysuszaczy w spray'u, ale moim zdaniem nie przyśpieszały one wysychania lakierów.


Poshe używam od dawna, nie wiem nawet ile buteleczek już zużyłam. Jakiś czas temu, gdy kolejna butelka sięgnęła dna, a ja byłam w ciężkiej sytuacji finansowej(czyt. przed wypłatą.:P) i nie opłacało mi się zamawiać samego topu z drogerii internetowej, stwierdziłam, że poszukam czegoś stacjonarnie. Wybór padł na Sally Hansen Insta-Dri. Coś mi świtało, że kilka blogerek go sobie chwali, więc chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście jest taki dobry.
Używam go już od jakiegoś czasu i wypada zrobić porównanie.


Buteleczka Poshe ma pojemność 14ml i zapłacimy za niego ok 25zł +przesyłka niestety, bo dostępny jest tylko online.  Posiada wygodny pędzelek, a jeśli chodzi o konsystencję, to nie jest ani za rzadki, ani za gęsty .  Poshe może gęstnieć przy końcówce butelki, co znacznie utrudnia aplikację.
Nie kurczy się na paznokciach.
Przedłuża trwałość lakieru, ale szybko ściera się u mnie na końcówkach, pięknie się błyszczy przez cały tydzień. Wysusza paznokcie w trybie ekspresowym, po 5 minutach mogę już robić wszystko, bez obaw o zniszczony manicure.
Minusem jest to, że czasami pojawiają się na pomalowanym paznokciu bąbelki, mimo, że nie trzęsę buteleczką przed użyciem.



Za 13,3ml Insta-Dri zapłacimy ok. 22zł. Dostępny jest stacjonarnie, np. w Rossmannie. Pędzelek równie wygodny, jak w przypadku Poshe. Konsystencja wysuszacza mnie zaskoczyła, jest rzadki. Przy pierwszej próbie pozalewałam sobie skórki, ale szybko się do tej konsystencji przyzwyczaiłam.
Jeśli chodzi o przyśpieszanie wysychania, to radzi sobie gorzej niż Poshe. Pomalowałam paznokcie wieczorem, posiedziałam jeszcze ok 30 minut i położyłam się spać. Rano obudziłam się z odciśniętą pościelą na paznokciach, nie mocno, ale jednak. Jeśli chodzi o nabłyszczanie, to też radzi sobie trochę gorzej niż Poshe, błysk znika z czasem. Trwałość podobna do Poshe, ale dłużej trzyma się u mnie na końcówkach. Bąbelków nie zauważyłam.


Jeśli miałabym używać tylko jednego topu, wybrałabym Poshe. Najbardziej zależy mi na ekspresowym wyschnięciu lakieru i właśnie ten top mi to zapewnia.
Gdyby można było połączyć właściwości obu prezentowanych tutaj topów, to byłby ideał. No ale niestety, mogę sobie pomarzyć. Chyba, że znacie jakieś lepsze Topy? Czego Wy używacie do przyśpieszania wyschnięcia manicure? 

xoxo

niedziela, marca 01, 2015

Essence, Lipliner

Konturówki do ust poznałam całkiem niedawno. Wcześniej uważałam je za zbędny gadżet i zawsze kojarzyły mi się z Paniami z obrysowanymi ustami za ciemnym kolorem. Brr...

Wszystko się zmieniło podczas jednej wizyty w Naturze, gdy moją uwagę przykuły kolorowe kredki. Szybki rzut oka na cenę - 4,99zł. Pomyślałam, że za taką cenę szkoda nie spróbować, a jeśli by mi nie przypasowały, to moja mama chętnie je przytuli. 



Do domu wróciłam z dwiema kredkami. Wybrałam czerwień 08 Red Blush i róż z domieszką fioletu 15 Honey Berry.
 Pierwsze pociągnięcie kredką i... WOW, jakie miękkie! I dobrze napigmentowane! Przyznam szczerze, że myślałam, że będzie gorzej.
Trochę gorzej jest na ustach, konturówka niestety lubi się rozmazywać i wędrować poza kontur ust.
Trzeba uważać podczas temperowania, bo przez swoją miękkość lubią się łamać. Już nie raz wygrzebywałam złamaną końcówkę kredki z temperówki. Problem znikł gdy zaczęłam wkładać je przed temperowaniem do lodówki.



Na swatchach widać , że kredki lubią zostawiać grudki. Obojętnie czy dociskam kredkę mocniej lub delikatniej. Grudki były, są i pewnie będą do końca...
Najczęściej używam konturówki na całe usta, jak szminkę. Pamiętać trzeba tylko, że lubią one podkreślać wszystkie skórki, dlatego trzeba usta odpowiednio przygotować. Czego ja oczywiście dzisiaj nie zrobiłam i wyszło jak wyszło. Umówmy się, że to wszystko było zamierzone, że chciałam Wam pokazać jak pięknie podkreślają skórki.:P

 (przepraszam za bałagan na głowie, tak właśnie się zachowują moje włosy gdy schną)

Minęło trochę czasu zanim nauczyłam się malować nimi usta, zawsze było nierówno. Poprawka z jednej strony, później z drugiej... I miałam usta jak klaun, wyjechane grubo poza kontur.
Przypadkowo, podczas przeglądania internetów, znalazłam mały trik, jak na zdjęciu powyżej. Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała. To było to! W końcu mi się udało pomalować usta i wyglądać jak człowiek.
Konturówka trzyma się na ustach 2-3h bez jedzenia i picia, do 2h jeśli jemy/pijemy. Nie wysusza ust.
 08 Red Blush

15 Honey Berry


Podsumowując, są to średnie konturówki, ale za taką cenę nie spodziewałam się cudów. Jeśli je zużyję, to nie polecę po kolejne i nie będę płakać jeśli je wycofają.

xoxo